Tak jak Warszawa ma Pragę, Kraków Podgórze, a Łódź Bałuty, tak Nowy Sącz ma Piekło, czyli Załubińcze–Zakamienicę, trochę szemrany kawałek miasta za rzeką.
Przed wojną był tu sztetl. Był żydowski teatr i kilkanaście wyszynków. Tu mieszkali Cyganie, arianie mieli swój zbór, to była dzielnica „innych”. Nie brakowało w niej rzezimieszków i złodziei, ale też solidnych rzemieślników. A po wojnie „prywaciarzy”. Aż do lat 70. w ogrodach stały drewniane domki, a ludzie siedzieli na ławeczkach i rozmawiali o swoich małych historiach. Domki w większości wyburzono pod nowe zabudowania.
Do takiego budynku, postawionego w latach 80. pomiędzy dwoma starymi kamienicami, jako pierwsza wprowadziła się Ewa Andrzejewska z mężem. Wciąż miała wrażenie, że obok ktoś chodzi, a miasto ma swoje niewidoczne życie pełne historii jego dawnych mieszkańców.
Zanim Ewa, już na emeryturze, i współdziałający z nią seniorzy postanowili te podskórne, zepchnięte na margines historie ze sobą posplatać i zmaterializować pamięć o Piekle, musiało wydarzyć się kilka rzeczy.
Ewa spotyka trzech Żydów
Pierwszy był Jakub, który od dawna mieszkał w Szwecji, ale raz do roku przyjeżdżał do Nowego Sącza i męczył urzędników, a to o uporządkowanie cmentarza żydowskiego, a to o wycinkę tamtejszych drzew. Przychodził do wydziału architektury, gdzie Ewa pracowała, a przy okazji opowiadał – wywoływał duchy dawnych domków, uliczek, ludzi. Ewa wchodziła w te historie coraz uważniej, a potem zaczęła je zapisywać. W końcu te swoje notatki uporządkowała i wydała książkę Obok inny czas. O Mieście i Jakubie.
Drugi był Pinchas Burstein, czyli malarz o pseudonimie artystycznym Maryan. Kolega Ewy, nauczyciel plastyki, przypadkiem trafił na niego w internetowej wyszukiwarce. Maryan urodził się w 1927 roku w Nowym Sączu, na Piekle. Jego wczesne lata skrywała tajemnica, było jedynie wiadomo, że z tutejszego getta trafił do Auschwitz, gdzie zginęła cała jego rodzina. Potem wyjechał z Polski i został malarzem. I tyle, zupełnie był u nas nieznany. Tymczasem jego prace mają w swoich kolekcjach największe muzea w Nowym Jorku i Paryżu. Gdy Ewa zaczęła odtwarzać jego sądecką historię, odkryła, że ze swego mieszkania miała widok na miejsce urodzenia Maryana. Od pseudonimu malarza wzięła się nazwa stowarzyszenia, które potem założyła z przyjaciółmi.
Na koniec był Żyd od listu. List przyszedł z Ameryki do Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu, w którym pracowała przyjaciółka Ewy. Liczył 40 stron, w połowie był w jidysz, w połowie po angielsku i bardzo trudno było go odczytać. Były to wspomnienia Gustawa Getzele spisane przez jego wnuka. Ich autor, piekielnik z urodzenia, który w 1916 roku zmienił nazwisko na Oster i poszedł na wojnę z armią cesarza, w 1920 roku na fali wielkiej emigracji z Galicji popłynął statkiem do Nowego Jorku i przez Ellis Island trafił do Nowego Świata. Pamięć miał fantastyczną i w swojej opowieści opisywał Piekło dom po domu, uliczkę po uliczce. Pisał mnóstwo o ludziach, bo z racji ogromnej ciasnoty w tutejszych mieszkaniach życie toczyło się tu na ulicy i wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli.
A potem Stowarzyszenie „Maryan” dowiedziało się o konkursie na projekty seniorskie, które organizuje Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”. Złożyli wniosek o dofinansowanie. Chcieli spotykać się z piekielskimi seniorami i zebrać historie o Piekle, naturalną kontynuację opowieści z listu. Dziś Ewa przyznaje, że nie miała pojęcia, jak to robić, ale uznała, że zaczną cykl spotkań, żeby starsi piekielnicy wyszli z domu. Był 2014 rok, a oni dostali dofinansowanie i ruszyli. Uczestników szukali, organizując wspólny spacer po Piekle. Potem jedni przyprowadzili następnych. Na kolejne spotkania Ewa każdemu wysyłała starannie przygotowane zaproszenie. Dziś mają spisane wspomnienia dziewięćdziesięciu dwóch osób.
Materializacja
Przede mną na biurku leży namacalny dowód ich działań. Czarna okładka, białe i kolorowe litery, tytuł Historia z Piekła rodem. A w środku wspomnienia sprzed stu lat z listu i opowieści uczestników projektu o ich dzieciństwie, młodości, o tym, w co się bawili, gdzie i co się od kogo kupowało i za co dostawało w skórę od rodziców. Książka wyszła w czerwcu, na otwarcie społecznego piekielskiego muzeum, i wieńczyła trzecią już odsłonę ich projektu (pierwsza zakończyła się wystawą na płocie zebranych wspomnień i zdjęć, w drugiej oprócz płotu były tablice z fotografiami i opowieściami pokazane na rynku i odsłonięcie pamiątkowej tablicy na przedwojennej aptece).
Trzy miesiące później idę Lwowską w Nowym Sączu. Od mostu na rzece Kamienicy schodzę w dół główną ulicą Piekła, która przecina je na pół. Uderza widok niskiej, najwyżej jednopiętrowej starej zabudowy, nad którą wystają nieco wyższe bloki. Co jakiś czas mijam małe drewniane domki, w jakich dorastali Pinchas Burstein i Gustaw Getzele.
Dochodzę do restauracji Basztowa. Przy wejściu umieszczona jest tabliczka informująca, że mieści się tu muzeum społeczne, a zdjęcia z pierwszej wystawy wciąż wiszą wewnątrz na filarach.
– To wyjątkowe muzeum, bo ma charakter społeczny – mówi mi Agata Pietrzyk-Sławińska, animatorka z „ę”, która wspierała jego powstanie – To znaczy, że tworzyli je sami uczestnicy projektu, a my z Ewą tylko im towarzyszyłyśmy. Czasem było trudno.
Na warsztatach, które Agata dla nich poprowadziła, uczestnicy z początku nie rozumieli, co mieliby robić. Myśleli, że muzeum ktoś stworzy za nich. Agata pokazywała slajdy, opowiadała o podobnych projektach z całego świata, ale w grupie był opór. Dopiero pytania „komu chcieliby opowiadać historie, które do tej pory przekazywali tylko sobie i Ewie? i kogo chcieliby tu przyprowadzić?” poruszyły ich wyobraźnię. Padły odpowiedzi o wnukach, przyjaciółce, koledze. – Wtedy to ożyło – mówi jeden z uczestników działań. Wspólnie zastanawiali się, jak przedmioty mogą pomóc opowiadać historie, ćwiczyli zbieranie opowieści. Następnie ruszyli do pracy.
– Samo muzeum powstawało jakieś pół roku, ale zebranie historii i zdjęć zajęło nam dwa lata – opowiada Ewa. – Otwarcie było w czerwcu, ale potem były wakacje i przerwa. Teraz chcemy wrócić do działań. Pomysł jest taki, że ludzie będą nam wypożyczać przedmioty związane z historią dzielnicy i swoją własną, opowiadać o nich, a ekspozycja będzie się zmieniać co miesiąc. Zależy mi, żeby nasze muzeum żyło, opierało się na emocjach.
– Kończymy montować film, który też był częścią tej edycji projektu – dodaje Edyta Ross-Pazdyk, która wraz z Ewą prowadziła projekt. – To będą opowieści naszych uczestników, przeplatane obrazami tutejszej architektury. Już widzę, że wyjdzie fajnie. Projekcję planujemy na listopad.
My, piekielnicy
Maria Zając, córka właścicielki sklepu, całe życie przepracowała w administracji państwowej, Andrzej Radzik i Andrzej Chlipała, którzy kształcili się na tokarzy w drewnie, w życiu robili różne rzeczy, bo ludzie z Piekła potrafią być bardzo przedsiębiorczy. Wiesława Romańska jest emerytowaną pielęgniarką. Mówią o sobie „z Piekła rodem” – tu się urodzili, wychowali i mieszkają.
Zaczynamy rozmawiać, a przede mną rozgrywa się żywa opowieść szkatułkowa. Odpowiadają na moje pytania, ale każde z nich staje się pretekstem, by przytoczyć nowe wspomnienie albo historyjkę, a z nich wychodzą kolejne i kolejne. O starym Żydzie, który pomagał wyjeżdżać innym do Kanady, gdzie skupowali grunty wokół Toronto, a teraz jest tam właścicielem jednej trzeciej wieżowców. O chłopaku, któremu przeszczepiono zwierzęcy przełyk, bo sięgnął po butelkę mleka postawioną na parapecie, a ono okazało się sodą kaustyczną przygotowaną do prania. O malarzu, który za młodu porwał kogoś dla okupu, a potem siedział w więzieniu. O konserwatorze radiowęzła, który pasjonował się fotografią i uczył robienia zdjęć wszystkich chłopaków z okolicy. I o tym, że jesienią wszędzie latały latawce. Wiedzą, gdzie kto mieszkał, w kim się kochał i czym zarabiał na życie, bo tu, na Piekle wszyscy się znają od pokoleń.
Widzę, że choć wszyscy uważają powstanie muzeum za osiągnięcie, najważniejsza jest książka. Bo być współautorem książki (a Ewa na każdym kroku podkreśla, że oni wszyscy są jej autorami), to naprawdę coś.
– Mój przyjaciel, kiedy mu ją pokazałem – mówi jeden z Andrzejów – powiedział, że mi zazdrości. Te zebrane historie są dla nas ważne, bo to nasze życie, młodość, które teraz wracają.
– Było ogromne zainteresowanie, właśnie robimy dodruk – dodaje Maria. – Bo kiedy ludzie tę książkę przeczytają, to chcą ją mieć w domu. I sami zaczynają sobie różne rzeczy przypominać. Wie pani, nawet my nie znaliśmy tych wszystkich historii.
– Książka to odbicie naszych spotkań, a wystawa jest jej kontynuacją – mówi Ewa. – Ale co ważne, spotkania coś poruszyły, zapoczątkowały. Przychodzą do mnie kolejne osoby i chcą się dzielić wspomnieniami, nawet jeśli się tu nie wychowały, a tylko przychodziły do kolegów.
– Słyszałam, że inne dzielnice chciałyby zrobić coś podobnego – wtrąca Maria.
– Ten projekt i książka dodały nam we własnych oczach prestiżu, że jesteśmy z Piekła – mówi drugi Andrzej.
Wcześniej żadne z nich nie uważało, że ma do opowiedzenia coś ciekawego czy wartego uwagi.
– Wie pani, nikt nas nigdy nie pytał o dzieciństwo, młodość. A tu mogliśmy to wyrzucić z siebie. Wspaniałe było, że kiedy te zdjęcia i wspomnienia zawisły na płocie, to ludzie się rozpoznawali, stawali i czytali. Angażowali się – opowiada Maria.
Model
Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę” traktuje ten projekt jako modelowy przykład wypracowanego przez lata zaangażowania społeczności. Indywidualne traktowanie uczestników projektu, troska o oprawę spotkań i entuzjazm Ewy zaowocowały zaufaniem mieszkańców i ich chęcią do udziału w coraz to nowych przedsięwzięciach.
Oczywiście przy tworzeniu muzeum nie obyło się bez wyzwań. Uczestnicy projektu i jego liderki zderzyli się z wątpliwościami, jaką ma przybrać formę, jakie eksponaty wybrać, jak zaangażować ludzi. Ale potrafili te trudności pokonać i pociągnąć za sobą uczestników. Powstała przestrzeń, która jest miejscem i okazją do wielopokoleniowych spotkań w przyszłości.
– Myślę, że przy pracy nad projektem ważny był udział eksperta z zewnątrz – mówi Agata. – Razem przyglądałyśmy się temu, w którym kierunku rozwija się działanie. Pamiętam spotkanie w Warszawie, kiedy Ewa obawiała się, że firma, w której zamówiła meble na wystawę, nie zrealizuje zamówienia. I wtedy jakby nas olśniło: „Przecież to projekt społeczny i można poprosić o pomoc ludzi, zaangażować liderów grupy”.
Agata ma poczucie, że Towarzystwu Inicjatyw Twórczych „ę” udało się przez ten projekt zrealizować ważny cel otwierania nieco zamkniętych grup na społeczność i innych. Teraz wyzwaniem będzie przejęcie odpowiedzialności za muzeum przez uczestników projektu. Dyskusja na ten temat przewidziana jest na spotkaniu z okazji projekcji filmu, który zrobili.
Pewne jest, że choć członkowie stowarzyszenia zakończyli projekt, wciąż chcą się spotykać. Lubią się i cenią nawzajem. Ich marzeniem jest stworzenie klubu seniora. Ma powstać przy starej szkole na Piekle, w której dotychczas się spotykali.
– Będziemy mogli robić coś wspólnie z młodzieżą – cieszy się Ewa. – Bo nie chodzi o to, by tylko zamykać się we wspomnieniach. Może zrobimy latawce, żeby na jesieni znów unosiły się nad Piekłem.
Tekst: Agnieszka Wójcińska
Projekt “Historia z Piekła Rodem” realizowany jest w ramach ścieżki „Upowszechnianie. Projekty Modelowe”. Ścieżka ta jest dedykowana absolwentom konkursu „Seniorzy w akcji”, których dotychczasowe działania przyniosły ważne społecznie rezultaty. Jej celem jest poszerzanie oddziaływania projektów na społeczności lokalne, a także opracowanie narzędzi do dzielenia się z innymi wiedzą, doświadczeniem i wypracowanymi metodami.
Wyboru projektów dokonuje Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę” i Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności w oparciu o analizę dotychczasowych działań. Od 2016 r. do tej ścieżki zapraszani są autorzy 2–3 projektów.