“Kino w ramce” to niecodzienne połączenie pomorskich bajek z japońską tradycją. Skąd taki pomysł?
Henryka Głowińska: Pomysł przyniosła nam jedna z koleżanek z naszego Słupskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Cały czas coś czyta, szpera, wynajduje. Któregoś razu opowiedziała nam o kamishibai. To japoński teatrzyk, w którym historię opowiada się poprzez ilustracje. W miare czytania bajki, animator zmienia obrazki, na których ręcznie namalowane są kolejne sceny opowieści. Wszystko mieści się w niedużej drewnianej ramce, ustawiamy ją na stoliku przodem do publiczności. Tak, żeby ilustracje znajdywały się na wysokości oczu. Tak się najlepiej ogląda.
Ale nie opowiadacie japońskich legend.
H.G: Szukałyśmy sposobu na opowiedzenie dzieciom bajek z naszego regionu. Mamy tu pisarkę, Joannę Nitkowską. Napisała wiele świetnych książek, w tym bajek dla dzieci. To są opowieści ze Słupska, występuje nasze miasto, główne sceny rozgrywają się w znanych nam miejscach. Ratusz, most, brama. Postanowiłyśmy wziąć te bajki na warsztat i na nich zbudować scenariusz spektaklu. Wyszedł nam teatr bardzo interesujący. Podoba się i dzieciom i dorosłym. Może dlatego, że to coś wyjątkowego.
Jak przyjęty został spektakl?
H.G: Znakomicie! Najlepiej świadczy o tym fakt, że cały czas dzwonią do nas szkoły z prośbą o przyjście. Nasze dzisiejsze przedstawienie to już ostatnie w tym roku akademickim. Panie się już rozjeżdżają na wakacje. Bez żadnej reklamy, bez niczego mamy takie duże zapotrzebowanie. Planowałyśmy 12 spektakli, a już zrobiłyśmy 16. Tak się spodobało, poszło pocztą pantoflową. Mieliśmy się ogłaszać w prasie lokalnej ale nawet nie było takiej potrzeby, bo tak się to wszystko rozniosło, że do nas dzwonią, pytają i proszą żeby pokazać. Najbardziej lubimy wystawiać w bibliotece. Jest tu mała salka na 20 osób. Przetestowałyśmy różne rozwiązania. Mieliśmy jeden spektakl na 50 osób ale ci co dalej siedzieli nic nie widzieli. Poza tym, jak dzieci przychodzą lepiej się zachowują. W szkole czują się jak u siebie. Są bardziej rozproszone, trudniej im się skoncentrować. Jak przychodzą do biblioteki, są bardziej zdyscyplinowane, słuchają. Od razu wchodzą w nową sytuacje i całą przestrzeń traktują jak teatr.
Jakie są reakcje dzieci?
H.G: Niezwykle żywo reagują na teatr. Z uwagą śledzą co robimy, słuchają, uważnie obserwują. Na bieżąco komentują. Dlatego wprowadziłyśmy do spektaklu element rozmowy. Na początku zadajemy pytania o Słupsk. Później po rozpoczęciu kiedy trafi się scena z jakimś ważnym zabytkiem pytamy dzieci czy wiedzą gdzie to jest. Zazwyczaj wiedzą. Raz bajarka zapytała w szkole czy ktoś widział Most Czołgowy, a na końcu jedno dziecko się zgłosiło i powiedziało że poproszą panią żeby ich zaprowadziła do Lasku Południowego i pokazała. To są właśnie te reakcje, na które czekamy, które dają tyle satysfakcji. Wystawiałyśmy również jedno przedstawienie dla dzieci niepełnosprawnych. To było dla nas ważne doświadczenie, bardzo poruszające.
“Kino w ramce” to jednak nie tylko spektakl. To też długi okres przygotowań. Jak to wyglądało?
H.G: Przygotowanie teatru to prawdziwie zespołowa praca. Wszystkie poznałyśmy się na naszym Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Mamy tam aż 15 różnych sekcji. Piękne obrazy do Kamishibai malowały Panie z naszej sekcji plastycznej. Mieliśmy też warsztaty z aktorstwa i plastyki. Udało nam się zainteresować projektem aktora i reżysera z Teatru Lalki “Tęcza” w Słupsku. Panowie z nami pracowali nad spektaklem, nad czytaniem bajek, nad animowaniem. A scenograf z teatru poprowadził zajęcia plastyczne. Wysyłał projekty, inspiracje do obrazów a Panie plastyczki je malowały. W trakcie pracy nad przedstawieniem do tradycyjnego kamishibai dodałyśmy coś od siebie. Teatr cieni. To urozmaica akcje, i jest dodatkową atrakcją. W pewnym momencie zamiast kolejnego obrazka, pojawia się pusty ekran, za nim zapalamy lampkę i animujemy wycięte z papieru figury. Dzieciom bardzo się to podoba. Dorosłym też. Udało nam się wystawić jedno przedstawienie międzypokoleniowe. Zaprosiłyśmy słuchaczki z naszego Uniwersytetu z wnukami. Wszyscy byli bardzo poruszeni.
Co było dla Pani najtrudniejsze?
H.G: Dwa pierwsze miesiące były bardzo ciężkie. Warsztatowe przygotowanie spektaklu z reżyserem. Byłyśmy zmęczone, zmuszałyśmy się do czytania, w taki sposób, żeby czytać odpowiednio. To był wysiłek. W pewnym momencie wpadłam na pomysł aby na próbę wziąć lustro. Postawiłam tak, żebyśmy siebie widziały. Tylko tak mogłyśmy zobaczyć jak pracujemy, jak te lalki wyglądają. Animatorki musiały wejść w swoją rolę, nauczyć się techniki. Na nowo się musiałyśmy odkryć, uczyć. Teraz uważamy to za wspaniałą przygodę. Ja sama musiałam przezwyciężyć trudności organizacyjne. Zebrać zespół, wykonywać telefony. Zawsze jak dzwoniłam do Pań, bałam się, że usłyszę, że coś w czasie planowanego spektaklu mają i nie dadzą rady przyjść. Wszystkie oddałyśmy jednak coś swojego, żeby tu być. Mobilizacja była, panie się zaangażowały i nie odmawiały. Podstawą było to, żeby się wymieniać, żeby nie było tak, że jedna jest przypisana na zawsze do swojej roli. To był dobry pomysł. Dzięki temu zachowałyśmy elastyczność i wszystkie spektakle mogły się odbyć. Na wstępie dobrałam taką obsadę, że każda rola była podwójnie obsadzona. Przez pierwsze dwa miesiące wszystkie panie czytały, nawet te które miały nie wystąpić danego dnia, po to aby były przygotowane, w razie awaryjnej sytuacji ktoś mógł kogoś zastąpić. Starałyśmy się przygotować solidnie, jednak nie jesteśmy profesjonalistkami więc się troche denerwowałyśmy. Jednocześnie Karolina Pluta z Towarzystwa Inicjatyw Twórczych “ę” doradziła mi żebym się z kimś podzieliła pracą, nie robiła wszystkiego sama. To wsparcie dodało mi siły, motywacji do dalszego działania. Czułam się odpowiedzialna za ten projekt. Chciałam go skończyć. Dziś jak o tym myślę, czuje się pewniejsza siebie.
Co spektakl daje dzieciom?
H.G: Budujemy w dzieciach wrażliwość. Otwieramy je na nowe doświadczenia. Przede wszystkim jednak mamy poczucie, że budujemy ich tożsamość. Poznają korzenie naszej ziemi przez te bajki. Opowiadamy o miejscu, z którego pochodzą, gdzie mieszkają. Opowiadamy legendę o bursztynowym niedźwiadku a później idą do ratusza i tam go widzą. To buduje więź z regionem. Mam wnuki i nieraz z niepokojem patrzę jak rosną z tabletem a własnego miasta nie znają. Może to takie czasy ale ja się do końca z tym nie zgadzam. Reakcja dzieci oglądających nasze przedstawienie mnie w tym utwierdza. Dzieci potrzebują trochę baśniowego spojrzenia na otaczającą je rzeczywistość. To uspokaja emocje, które niesie ze sobą cyfryzacja. Zwalnia tempo i sprawia, że w młodych trochę więcej empatii.
A paniom? Co Wam dał udział w projekcie?
H.G: Dotychczas jako UTW opiekowałyśmy się trzema przedszkolami. Dzięki realizacji tego projektu poszerzyłyśmy własny kontakt z dziećmi, różnymi grupami. To nowość. Byłyśmy już w trzech bibliotekach. W dwóch szkołach, trzech przedszkolach. W szkole wystawiłyśmy aż cztery przedstawienia. Jeszcze nas chcieli zostawić ale już byłyśmy zmęczone.
To wszystko, stworzyły Panie, które wcześniej nie malowały, nie miały doświadczenia w występowaniu. Trzeba się odważyć, żeby podjąć się czegoś nowego. Ja sama, z wykształcenia inżynier chemii, nigdy humanistką nie byłam. Namówiły mnie. “Ty taka dobra w organizacji jesteś, a ktoś musi to wszystko skoordynować”. Zdecydowałam się, nie bez obaw. Nie sądziłam, że przejdziemy. Tymczasem dostałyśmy się do “Seniorów w akcji” i już kończymy projekt. To niesamowite ile się nauczyłyśmy, odkryłyśmy. Jestem wdzięczna Paniom za mobilizację i za to ile z siebie dawały. Nie mam wrażenia, że to koniec. Telefony cały czas dzwonią. Kto wie, co zrobimy w przyszłym roku?
Rozmawiała Dorota Pabel
fot. B.Kociumbas