– Cześć, sąsiady!
– Na wesele przyjechalim. O, jest młoda!
– Ta młoda tak ceka i ceka! No wyglądajta, moze i przyjedzie!
Wszyscy wyglądają – dzieci, młodzi, starsi. Co chwilę ktoś się zrywa – może już jedzie wóz z wyczekiwanym panem młodymi i swatem.
Najgęstszy tłum gromadzi się przy wjeździe.
– Jadą! Jadą!
Harmonistka Gosia zaczyna grać na przyjazd młodego, inni podchwytują śpiewane zwrotki:
“Z góry woda, z góry, na białe kamienie, kto biedy nie widział – niechaj się ożeni”.
Przyjezdni muszą najpierw przekonać do siebie oczekujących i wkupić się w łaski rodziny.
– A jekie tu pany do nas przyjechali, fest przystrojone?
– Jek jekie pany? Ja Marcina przywióz po wasze Maryśkę, bo jemu żenić się zachciało.
– A wy kto?
– Jek to kto? Swat jego.
– A kiem wy, swacie, jesteśta?
– Ja pierwszy gospodarz, u mnie szmat pola, hektarów dwadzieścia… Cztery konie w pługu, już nie wspomnę o długu!
Swat zachwala swoją gospodarkę, i pana młodego, który wygląda swojej wybranki. Zanim ją zobaczy, musi odpowiedzieć na wiele pytań i nie dać się wyswatać z fałszywą panną młodą.
Po długich targach i przekomarzaniach, młodzi odjeżdżają do ślubu.
Kapela weselna ma energię i melodie na długie godziny zabawy. W oczekiwaniu na powrót młodych, uczestnicy projektu zapraszają wszystkich do tańca. Najbardziej doświadczonym gościom weselnym nie trzeba powtarzać dwa razy, a ci mają za zadanie wciągnąć do koła kolejne osoby, aż na środku zabraknie miejsca.
Inni rozprawiają z ożywieniem przy stołach.
”Cztery beczki starej sieczki… I do tego stary stół, przełamany już na pół. Bo tam od Siewierza jechał wóz, młode panny wiózł. Spodobała mi się ta, co ruciany wianek ma. Lecz mi ludzie inną rają, od dziewczyny odmawiają…”. Kilka pań chórem przepowiada słowa piosenki – innej, takiej, która nie była zaśpiewana na tym weselu.
– U nas tu nie było czegoś takiego!
– A ty nie chciałaś śpiewać?
– Ja nie mam czasu! Jak pracowałam, miałam dużo więcej czasu.
– No oczywiście!
– Ale właśnie takie zapisanie się do zespołu mobilizuje. Po prostu trzeba sobie zaplanować.
I znów słychać: jadą, jadą! Wszystkie oczy patrzą na bramę, tam bohaterowie dnia przygotowują rekwizyty niezbędne do powitania młodych. Chleb, sól, butelka.
– To pewnie woda.
– Będą wykupywać!
– Bramę muszą zrobić.
To tu, to tam któs przypomina sobie, co jeszcze się dawniej śpiewało. “Bo nie mam posagu i własnego domu, jeszcze mnie matula nie da lada komu”.
– A na powitanie młodych tutaj nie ma piosenek… Tylko marsz!
Harmonistka gra marsza na przyjazd od ślubu.
Swat pokrzykuje:
– Siadajta do stołów!
– Weźta, ludziska te swatowskie gąski, jedzta. Bo to swat taki bogaty, tak się chwalił! Pewnie się zadłużył, ale kupił – dogadują inni.
– Ze dwie krowy sprzedał!
Docinki to ważna część świętowania. Kiedyś można było uprzedzić przyśpiewką “Moi mili państwo, proszę się nie gniewać, bo to na weselu wszystko można śpiewać”, i nikt nie mógł się obrazić za złośliwą przyśpiewkę, tylko starał się przyśpiewać ciętą ripostę.
Gosia rozdaje kartki z przyśpiewkami.
– Będzie tu kto odważny do śpiewania?
Znajduje się całkiem dużo odważnych. Przyśpiewki są żartobliwe, harmonista przygrywa, melodia zmienia się co chwilę. “Leci pies przez owies, ogonem wywija, musi być kawaler – wesoła bestyja”.
Goście śpiewają razem z grupą aktorów, dopóki nie wyśpiewane zostaną wszystkie spisane na tę okazję przyśpiewki, a nawet więcej.
– Wymknęło się spod kontroli! – mówi Gosia.
Pytam sąsiada:
– Jakie to wesele, podobne do prawdziwego?
– A skąd ja mogę wiedzieć! Nigdy nie byłem na takim typowo wiejskim weselu. A tak, to najprawdziwsze z prawdziwych. Swat jest, pan młody jest, pani młoda jest – czego więcej potrzeba!
Pytam innego gościa weselnego o Krzywe Komedyjki:
– A co to są komedyjki?
– A, trzeba swata zapytać.
Sąsiadki:
– O, fajne rzeczy, takie humory.
– Takie właśnie przedstawienia.
– Ale krótkie, z humorem, wie pani, czasem brzydkie słowo. Prawdziwy kawał.
– A skąd pomysł na to wesele?
– Mamy taką fajną dziewczynę, która była tu całe życie nauczycielką, myślę że to od niej wypłynęło. A my ciągle coś tam wspominamy, jak to było. To wesele też. Pamiętają niektórzy, opowiadają.
– Kiedyś wesele na wsi to było z takimi właśnie przyśpiewkami, bardzo wesoło było.
– O, będą oczepiny!
W czasie oczepin atmosfera na moment się zmienia, panna młoda i jej matka płaczą, pieśni oczepinowe mówią o ich pożegnaniu. Ale już po chwili zwołane są obecne na weselu panny, żeby tańczyć w kółku i łapać wyrzucony przez pannę młodą wianek.
– Gratulacje! Jak to jest być panną młodą?
– Dość ciekawe przeżycie, zwłaszcza, że mam dopiero 17 lat.
Oprócz tańców i wspólnego śpiewania, weselisko jest też polem wymiany kulinarnej. Stoły uginają się od jedzenia, gospodynie zachęcają do spróbowania zrobionych przez siebie serów, chlebów i ciast.
Uczta i muzykowanie trwają jeszcze długo.
Aż chciałoby się dodać: i ja tam byłam, miód i wino piłam.
Animatorki Anna Wojciechowska i Małgorzata Makowska
Pytam Annę Wojciechowską:
– Jak się udało weselisko?
– Przeszło nasze oczekiwania, przygotowałyśmy sto piećdziesiąt kartaczy i nie starczyło dla wszystkich.
Nawet to, ile mamy osób w zespole – zaczynałyśmy od sześciu, a teraz z dziećmi, które też od czasu do czasu biorą udział, mamy już ponad dwadzieścia osób!
– A co znaczy nazwa Teatr Zamaniony?
– Że nam zamaniło się, a zamaniło się to znaczy po prostu – coś zachciało się. Coś takiego, co na co dzień się nie spotyka. Krzywe – od wsi Krzywe, a tytuł “Wioskowy serial teatralny” został nam trochę podpowiedziany w Warszawie na warsztatach z pedagogiem teatru. Opowiadałam mu o tym, co robimy, i mówi: wszystko widziałem, seriale telewizyjne, ale serialu teatralnego – jeszcze nie. No i komedyjki, bo u nas tak to się nazywa.
– Jakie były poprzednie odcinki serialu?
– Pierwszy odcinek był “O siei wigierskiej i nie tylo”. Sam zamysł teatrzyku był prosty, że ciągle się spotykamy u jednej, u Kazimierzowej w domu na ploteczkach, i tam coś opowiadamy. Motyw przewodni rozmów zawsze jest. Było o siei wigierskiej, o kamedułach, o diable i tak dalej, ale w międzyczasie wyszły inne sprawy, o sianokosach, bo czas sianokośny był, o bimbrze.
Zawsze musi być na wesoło. Chodzi o to, żeby rozweselić towarzystwo, i żeby razem spędzili czas. Drugi odcinek na Wigilię przygotowaliśmy, w dzień wigilijny, wykorzystałyśmy różne przesądy i przysłowia wigilijne. Na przykład nie zamietaj od proga, o chłopcy do ciebie nie przyjdą. Szczególnie, czego nie wolno było robić w Wigilię: np. szyć nie wolno, bo bez ucho igielne przyjdą złe moce i cały rok będą siedzieć w naszej chałupie, i po zmroku nie można było rozwieszać prania.
– Skąd to się brało, każdy sobie przypominał?
– Z tego, co działo się kiedyś u nas we wsi, o czym mówiły kobiety, o czym rozmawiano, kiedy nie było telewizorów. Kiedy spotykały się na tych plotkach, bo to było naprawdę nagminne. Ja sama wspominam, jak babcia zawsze wieczorem myła się, kładła czysty fartuch, i szła, mówi tak, “no, wczoraj ja była u Anielki, to dzisiaj pójdę do Ryśkowej”. Zawsze wieczorem chodziły kobiety, zbierały się, jedna przyniosła robótki, druga coś innego…
zdjęcia: Anna Liminowicz
rozmowy i tekst: Anna Jurkiewicz