Z Krystyną i Ewą Jańczak, autorkami projektu Mobilne ogrody – Pokolenia „Koło ziół” rozmawia Joanna Mikulska.
Co to jest drzewo sensoryczne?
Ewa: Drzewo sensoryczne to był pomysł na śliwę, która rośnie przy wejściu do naszego ogrodu społecznego. To tam, na zakończenie projektu „Mobilne ogrody” zorganizowałyśmy spotkanie podsumowujące. Wiedziałyśmy, że wśród uczestników są osoby niewidome, poruszające się na wózkach, które nie będą mogły doświadczyć ogrodu jeżeli im go nie przybliżymy. Nasz projekt mocno osadziłyśmy w metodach hortiterapeutycznych, czyli terapii ogrodem. Śliwę ozdobiłyśmy woreczkami sensorycznymi, które wypełniłyśmy suszonymi roślinami z ziołowego ogrodu społecznego. Uczestnicy spotkania mogli je dotknąć, poczuć jak pachną, a także posłuchać dźwięków, które wydają.
Powiedzcie na czym polegał wasz pierwszy projekt?
Krystyna: Założyłyśmy społeczny ogród ziołowy na wsi, trzydzieści pięć kilometrów od Poznania. W miejscowości, gdzie od trzydziestu lat mamy działkę, ale spędzałyśmy na niej czas głównie w weekendy. Gdy przeprowadziliśmy się tam na stałe zaczęło nam doskwierać, że mieszkańcy są podzieleni na napływowych i rdzennych. My byłyśmy trochę pośrodku. Miałyśmy nadzieję na wspólne spotkanie w ogrodzie społecznym. Okazało się, że nie było możliwości skorzystania z terenu gminnego. W związku z tym, aby założyć taki ogród wydzieliłyśmy kawałek swojego prywatnego terenu.
E: Przez dziesięć miesięcy działaliśmy z ponad czterdziestoosobową, międzypokoleniową grupą. Uczestniczyliśmy w spacerach zielarskich i różnorodnych warsztatach taki jak budowa domów dla owadów, czy robienie naturalnych, ziołowych kosmetyków. W efekcie powstał ziołowy ogród społeczny i okazało się, że wokół nas są świetni ludzie, których byśmy nigdy nie poznały, gdyby nie ogród.
Rozumiem, że to właśnie oni stali się też współtwórcami „Mobilnych ogrodów” w domach opieki?
K: Uczestniczki naszego pierwszego projektu bardzo chciały jeszcze wspólnie zrobić coś dla innych. Zostały z nami seniorki, które czuły się gotowe na pracę z osobami starszymi mieszkającymi w domach opieki oraz znalazły w sobie zasoby i ochotę na to, aby rozwijać swoje kompetencje liderskie. Współpracowałyśmy z trzema instytucjami opiekuńczymi, a w każdej z nich z grupą składającą się z około dziesięciu podopiecznych. Każdą z nich opiekowała się para naszych wolontariuszek i my, koordynatorki projektu.
E: Ważnym elementem była też dostępność. Wolontariuszkami w projekcie zostały osoby, które mogły dostosować swoją prace i codzienne obowiązki do dynamiki i rytmu życia osób starszych mieszkających w domach opieki, dla których najdogodniejsze do spotkań były godziny przedpołudniowe.
Czy miałyście w zespole mężczyzn?
E: Jakoś tak jest, że na tym pierwszym etapie to jednak panie mają większą otwartość, żeby gdzieś wyjść i się spotkać. Panowie, głównie mężowie, pomagali nam, gdy było więcej pracy fizycznej.
Dlaczego postanowiłyście założyć ogrody akurat w domach opieki? Można było przecież pójść do przedszkoli do klubów seniora?
E: Te instytucje, które wymieniłaś same sobie poradzą. Działają w nich aktywni ludzie, którzy mogą do nas dotrzeć. W naszym ogrodzie społecznym organizowałyśmy zajęcia dla dzieci, przychodzili też do nas seniorzy z klubów seniora, my do nich. Dzieliłyśmy się doświadczeniem, podpowiadałyśmy jak ubiegać się o dofinansowanie na działania społeczne. Ci ludzie mieli tę moc. A podopieczni domów opieki są często osobami niemobilnymi, które nie mogą tak jak my cieszyć się naturą, dlatego postanowiłyśmy, że to ogrody przyjdą do nich! Wymyśliliśmy, aby zbudować skrzynie na zioła i jadalne kwiaty, a potem postawić je w pomieszczeniu, do którego seniorzy mogą nie tylko przyjść, ale i przyjechać na swoim wózku, bez względu na pogodę. Jeżeli nie wykonalibyśmy tego kroku, to oni do naszego ogrodu by nigdy nie przyszli.
K: Myślę też, że domy opieki są miejscami, które postrzegamy raczej jako instytucje zamknięte na działania z zewnątrz. A często są przecież blisko naszej codziennej drogi do pracy lub sklepu. Może to, aby wejść do nich na chwilę i zmienić komuś dzień wydaje się nieosiągalne, ale nasze działanie pokazało, że jest to możliwe. Oczywiście było dużo łatwiejsze przed pandemią.
Czy przed projektem miałyście kontakt z domami opieki?
K: Nie miałyśmy żadnych doświadczeń, więc na początek chciałyśmy porozmawiać z kimś kto je ma. Zaprosiłyśmy do nas Martę Wilk, animatorkę z Warszawy, która realizowała wcześniej projekt o kulturze Andaluzji w domach pomocy społecznej.
E: Marta podzieliła się z naszą grupą różnorodnymi doświadczeniami. To było dla nas ważne, bo wiedziałyśmy, że życie w DPS toczy się trochę niezależnie od nas, że uczestnikami będą osoby z różnymi schorzeniami i chciałyśmy się przygotować. Natomiast my byłyśmy już ze sobą zżyte i mogłyśmy być dla siebie wsparciem w nowym doświadczeniu. Wiedziałyśmy, że ważne jest rozmawianie otwarcie o tym co widzimy. Przecież my wszyscy, którzy wchodzimy w prace wolontariacką, mamy serducho na ręku i układ nerwowy niemalże na wierzchu, pod skórą.
W jaki sposób próbowałyście to serducho ochronić?
K: Bardzo pomógł nam wykład, który Ewa zorganizowała, na temat osób z chorobami otępiennymi prowadzony przez osobę pracującą na rzecz takich osób. Wykład był dla mnie podpowiedzą jak nawiązywać relacje z osobą mającą zaburzenia pamięci. Ważne, aby wejść w narrację, którą ta osoba prowadzi i stać się uczestnikiem momentu, w którym jest tu i teraz. A nie dyskutować i tłumaczyć, że tak nie jest. W domu opieki społecznej poznałam przesympatyczną panią, ona się w jednym momencie przenosiła w inny czas, a ja się stawałam jej córką. Wchodziłam w tę sytuację, stawałam się uczestnikiem jej wspomnienia, nie starałam się tego na siłę przerywać, nie starałam się jej stamtąd wyciągać.
E: Pani Maria była wtedy bardzo szczęśliwa. Miała takie poczucie, że jest ktoś kto ją słucha i trzyma za rękę. Wyciąganie z własnej narracji wprowadza strach. A nam chodziło o to, aby w naszej współpracy nie było przymusu, aby uczestnicy wchodzili w nią po swojemu.
To jest chyba rodzaj odruchu: widzimy, że ktoś wymaga opieki to chcemy pomóc. Umiałyście się zdystansować?
E: Każda osoba, która będzie realizować projekt musi odpowiedzieć sobie na pytanie jaki jest jej cel. Na przykład nasz był taki, że wspólnie z podopiecznymi domów opieki tworzymy ogrody dostępne też dla osób niepełnosprawnych. Że budujemy wspólnie skrzynie i idziemy z zielenią do seniorów, którzy nie mogą jej doświadczyć. Chcemy się nawzajem poznać, zbudować relację. Gdy przychodziliśmy trzeci raz, czwarty to niektórzy nas pamiętali, inni nie. Ludzie też się zmieniali, czasem w ciągu miesiąca. Zrozumiałyśmy, że my możemy co najwyżej zmienić jedną chwilę z życia tych ludzi, którą oni być może zaraz zapomną. Natomiast ta emocja w nich zostanie.
K: Ten odruch udzielania pomocy jest obecny, ale w tego rodzaju współpracy, chodzi też o to, aby zadbać o siebie i pomyśleć o swoich emocjach. Poświęciłyśmy temu aspektowi sporo czasu na warsztatach kompetencyjnych, które na początku działań zorganizowałyśmy dla wolontariuszek z projektu. A w kontekście zadbania o siebie chyba warto też wspomnieć o tym, że my zrezygnowałyśmy z jednego miejsca, z którym miałyśmy współpracować.
Co było powodem?
K: Chciałyśmy, aby były to miejsca niezbyt oddalone od naszego miejsca zamieszkania, żebyśmy mogły sprawnie do nich dotrzeć. Pierwszy dom, który wytypowałyśmy to był duży dom opieki społecznej w Poznaniu. Pojechałam tam na rozmowę i okazało się, że dyrektor cały czas wyszukiwał argumentów na nie, czego nie da się zrobić i z czym będą problemy.
E: Doszłyśmy do wniosku, że jeśli ktoś nie docenia faktu, że my jako wolontariuszki przychodzimy i chcemy dać swój czas i pracę, to nie ma sensu walczyć. Bo naszym celem nie jest zmiana systemu.
Miejsca sprawujące opiekę nad starszymi osobami całodobowo to domy opieki działające komercyjne, albo domy pomocy społecznej, które zazwyczaj są instytucjami samorządowymi. A jakich domów wy szukałyście?
K: Przede wszystkim takich, których dyrektorzy i pracownicy są otwarci na nasze działania, bo oni pośrednio też byli ich uczestnikami. Pomagają w organizacji i typują, którzy z podopiecznych wezmą udział w spotkaniach, bo my przecież ich nie znamy. Wybrałyśmy dwa domy pomocy społecznej i jeden dom opieki.
E: Gdy przeprowadza się rozmowę z dyrekcją warto położyć nacisk na to, że my nie przychodzimy do nich, aby coś zaobserwować, narzucać czy proponować jakieś zmiany. Nie jesteśmy dla nich zagrożeniem. Ważne jest, aby na starcie nie oceniać też sytuacji podopiecznych, bo przyczyn z powodu, których znaleźli się w domu pomocy może być wiele. My nastawiłyśmy się, że nie jesteśmy obarczone ich codziennością. Opracowałyśmy scenariusze spotkań i przyjęłyśmy zasadę podążania za grupą. Realizowałyśmy warsztaty w tempie i w formie dla nich dogodnej i dostępnej. Zaproponowana przez nas formuła były pretekstem do wspomnień, wspólnej pracy, kontaktu z roślinami i ziemią.
Tej ziemi było naprawdę tyle, że można było pokopać i zanurzyć ręce?
K: Można! W każdym z domów były trzy duże, drewniane skrzynie zrobione przez stolarza. Projektowałyśmy je zespołowo. Chciałyśmy, aby te skrzynie były umieszczone na wysokości, umożliwiającej osobie na wózku swobodny podjazd i pracę w wygodnej pozycji. Najważniejsze w tej konstrukcji jest to, aby nogi skrzyni wytrzymały ciężar ziemi i roślin, a także osoby, która może się o tę skrzynię oprzeć.
E: Naszym punktem odniesienia był stół, jako mebel, przy którym gromadzimy się, świętujemy, spotykamy z rodziną i bliskimi osobami. Stół jako miejsce spotkań i bliskich relacji. My chciałyśmy zrobić to samo, tylko że dodatkowo jeszcze przy roślinach.
Wiele jest teraz badań naukowych dowodzących, że praca w ogrodzie uzdrawia i uspokaja.
K: Chcieliśmy, aby zgodnie z formułą hortiterapii to był jak najbardziej wszechstronny kontakt: zarówno z ziemią, jak i z innymi ludźmi. Bardzo ważne było dla nas, aby podopieczni domów opieki poczuli swoje sprawstwo. Bardzo chciałyśmy, aby mogli własnymi dłońmi kreować zieloną przestrzeń w skrzyniach i obcować z nią w dogodny dla siebie sposób. Najpierw drewniane ogrodowe skrzynie zostały zabezpieczone przed wodą warstwą bezbarwnego lakieru i wyłożone grubą folią, jeszcze u nas w ogrodzie. Resztę działań robiliśmy już wspólnie z uczestnikami w domach.
E: W niektórych zaczęło się wszystko od pomalowania skrzyń farbą na kolor, których im bardziej pasował. To był rodzaj oswojenia przez nich tych przedmiotów. Potem pozostałe czynności: keramzyt na dnie, po to, aby rośliny nie gniły, potem szła ziemia i sadzonki roślin dostarczone przez nas, a wybrane przez uczestników.
Sami wybierali co chcą zasadzić?
K: Tak. Robiliśmy karty roślin, bo często jest tak, że ludzie nie kojarzą roślin po nazwie tylko po wyglądzie. Staraliśmy się też im podpowiedzieć różne gatunki, na zasadzie skojarzeń i wspomnień.
E: Okazało się, że karty świetnie działają i mogą zostać na dłużej w skrzyniach. Proponowaliśmy różnorodne rośliny. Dzieliliśmy je tematycznie: zioła lecznicze, zioła przyprawowe, kwiaty jadalne, warzywa. Ale też sadziłyśmy takie, których system korzeniowy nie potrzebuje dużego rozrostu w głąb, na przykład pomidory koktajlowe.
A skąd czerpałyście wiedzę jak zrobić te skrzynie: że folia, że keramzyt?
E: Myślę, że warto to skonsultować z osobą, która ma doświadczenie w uprawie roślin. Zna się na permakulturze albo po prostu wiele lat uprawia rośliny na balkonach. Można też eksperymentować. Kluczowe jest to, żeby zabezpieczyć rośliny przed gniciem stąd pomysł na keramzyt, który pochłania nadmiar wody. Poza tym proponowałyśmy, by podopieczni organizowali się w drużyny odpowiedzialne za podlewanie. Zakupiłyśmy tablice, gdzie odnotowywano: kiedy było podlane i jaką ilością.
K: Pracowałyśmy cały czas zespołowo. Ja jestem z wykształcenia rolnikiem i zielarzem, więc służyłam swoją wiedzą. Ale mamy w zespole dużo kobiet z pierwszego projektu, z którymi wspólnie uprawiłyśmy ogród, więc, korzystałyśmy z ich doświadczenia. Podobnie przy prowadzeniu warsztatów.
Prowadzone były przez wolontariuszki?
E: Wiele z nich było nauczycielkami, więc zawodowo były przyzwyczajone do pracy z grupą. Szczególnie te, które pracowały z dziećmi, miały umiejętność słuchania i podążania za uczestnikami. Bardzo przydatną w pracy z seniorami.
K: Każdy dom był pod opieką dwóch wolontariuszek, które prowadziły warsztaty: z pielęgnowania roślin, sadzenia, a potem już z wykorzystania zebranych ziół: rękodzielnicze z wykorzystaniem motywów roślinnych, z picia herbat z ziół zebranych w skrzyniach oraz kulinarne też na bazie tego co wyhodowaliśmy.
To chyba najprzyjemniejszy moment podczas uprawy ziół, gdy możemy ich użyć do przygotowania własnego śniadania.
E: A jeszcze lepiej, gdy możemy użyć tych ziół jako pretekst do spotkania. Chciałyśmy, aby seniorzy zrywali zioła i wspólnie pili zaparzoną z nich herbatę. Warsztaty kulinarne miały charakter biesiadowania, aby nacieszyć się tym, że tyle nam urosło i możemy teraz zrywać i korzystać podczas swoich posiłków z zasadzonych roślin. Ususzone kompozycje lub rękodzieło z motywem roślinnym każdy mógł zabrać do swojego pokoju, czy dać komuś w prezencie.
K: Nie uczestniczyłyśmy w codziennym pielęgnowaniu ogrodów. Natomiast na warsztatach zawsze byli obecni pracownicy domów. Po pierwsze dlatego, żeby na spotkaniach z nami był ktoś kogo oni znają. Gdyby coś się działo, taka osoba jest gwarantem bezpieczeństwa, zna podopiecznych, zna historię choroby. Ale też chciałyśmy, aby ktoś z personelu domu był trochę taką pamięcią projektu, aby pomagał seniorom w ich codzienności korzystać z ogrodu.
Co jeszcze można zrobić, aby te ogrody ruszyły kolejnej wiosny już bez waszego udziału?
K: Posadzić rośliny wieloletnie, one wyrosną same.
E: Na początku pracy nad projektem chciałyśmy zaproponować seniorom z różnych domów, aby przesyłali sobie przepisy na wykorzystanie roślin oraz wymieniali się skrzyniami, które w tym celu powinny być na kołach. To miał być taki naturalny, dalszy ciąg działań. Okazało się, że skrzynie pełne ziemi są za ciężkie, aby je przesuwać. Mogą zostawiać ślady na podłodze oraz trzeba byłoby zainstalować system zabezpieczający przed przypadkowym poruszaniem. Chodziło też o to, że nie wszystkie domy miałyby możliwość przewiezienia skrzyń. Zrezygnowałyśmy z tej mobilności na poczet zwyklejszych nóg i bezpieczeństwa.
Projekt miał swój finał w wakacje 2019 roku, a co się zadziało z tymi ogrodami w kolejnym roku?
E: Wiemy, że skrzynie są dalej wykorzystywane. Jeden dom, który ma animatorkę senioralną Monikę, kontynuował nasze działania. Monika sama ruszyła z warsztatami wokół rośli. Na zakończenie projektu zrobiliśmy świętowanie w naszym ogrodzie, o którym mówiłyśmy na początku opisując drzewo sensoryczne. Dla wszystkich to spotkanie było wielkim przeżyciem. Wierzyłyśmy, że uda nam się je powtórzyć, ale epidemia pokrzyżowała nam plany.
K: W naszym przypadku dobrze zadziałało to, że znalazłyśmy trzy domy. To są instytucje, które żyją własnym rytmem. Ludzie, którzy tam pracują mają wiele obowiązków i nieprzewidzianych sytuacji, więc warto mieć przestrzeń w projekcie na to, ze coś może się nie udać. Zawsze przecież może być tak, że ktoś nie zrozumie naszej wrażliwości, albo okaże się, że organizacyjnie nie da rady.
Czy to działanie zmieniło wasze wyobrażenia o domach opieki?
K: Zmieniłam zdanie na temat państwowych domów opieki społecznej, które często mają mało pochlebną opinię. Oczywiście wszystko zależy od prowadzącego, ale miałyśmy takie wrażenie, że tam są bardziej rodzinne relacje pomiędzy pensjonariuszami. Dodatkowo były tam zatrudnione osoby tylko od animacji czasu seniorów.
E: Ja przewartościowałam swoje myślenie o ludziach, którzy znajdują się w domach opieki i tych którzy tam pracują.
Na czym polega to przewartościowanie?
E: Na tym, że domy opieki społecznej też mogą być otwartymi instytucjami. Jeden z nich miał otwartą pracownię, do której mogły przychodzić osoby z zewnątrz i prowadzić zajęcia. Zobaczyłam, że pracują tam ludzie, którzy w trudnej codzienności DPS-u, potrafią się otworzyć na pomysł i wyciągnąć ze wspólnego działania dobro dla siebie. Możliwość poznania podopiecznych w domach opieki pozwoliła mi też nabrać szerszej perspektywy na problemy z jakimi przyszli do domu mieszkańcy. Każdy człowiek to inna historia. Chciałybyśmy jeszcze wrócić z innym projektem do domów.
A co wzięłyście dla siebie z tego projektu?
E: Myślę, że nauczyłyśmy się tego, że nie zawsze musimy być ratownikami, że nie zawsze musimy brać odpowiedzialność i przemeblowywać cały świat sobie i innym.
K: Działanie społeczne, w grupie, z ludźmi i dla ludzi powoduje, że nabrałam pewności siebie. Co ja zaczęłam robić? Na przykład po latach przerwy zaczęłam jeździć samochodem. Zaraz krótko po zrobieniu prawa jazdy miałam wypadek komunikacyjny i traumę powypadkową. A teraz znowu się odważyłam.
Chciałam też jeszcze podpytać o relację waszą matka-córka. W którymś momencie powiedziałyście, że miałyście dobrą komunikację. Jak udaje się wam pracować rodzinnie?
K: Kiedy realizowałyśmy pierwszy projekt mieszkałyśmy razem i to było wspaniałe, bo w każdej chwili mogłyśmy ze sobą coś przegadać. Dla mnie najważniejsze w tej wspólnej pracy jest to, że cały czas mamy dobrą relację. Udział w tym projekcie dodatkowo jeszcze nas połączył.
E: O to mi wzięłaś!
K: Dla mnie to jest po prostu kochana Ewa.
E: My się lubimy po prostu. To było świetne doświadczenie obserwować jak mama przygotowuje się do spotkań, wertuje książki, a potem dzieli się swoją wiedzą. Znałam część tych opowieści z domu, ale obserwowanie jak występuje przed większym gronem było budującym doświadczeniem. Miło było mieć kogoś w projekcie komu można się przyznać, że się czegoś nie wie, że nie trzeba się spinać z obawy przed oceną.
Ale kłóciłyście się czasami?
E: Nie, ale czasami było napięcie.
K: Mam jeszcze jedną córkę i wszystkie jesteśmy silnymi osobowościami.
E: Ale mamy wypracowany taki sposób komunikacji, aby się usłyszeć.
Co waszej relacji daje wspólne działanie przy projektach społecznych?
E: Chodzi o to, że wtedy często nie ma już matki i córki, bo ktoś jest po prostu bardziej kompetentny, a druga osoba wtedy za nią podąża. U nas nie było tego problemu, że to jest moja mama i ja nie mogę mamie czegoś powiedzieć.
K: Czasem można po prostu się przytulić i powiedzieć: hej super ci wyszło.
Uczestnikom projektu dałyśmy się poznać jako matka i córka, dobrze czujące się w tej relacji
Oni też zaczęli przychodzić z dziećmi, wnukami i okazywało się, że te relacje z rodziną to jestogromny potencjał.
E: Rodzinne wsparcie w sytuacjach trudnych jest takie oczywiste, ale też wspaniale mieć kogoś z kim się można wspólnie szczerze ucieszyć. Dlatego te momenty wspólnego świętowania na zakończenie projektu są bardzo ważne. Dobrze mieć obok kogoś, kto czuje podobnie. To jest magia.